wtorek, 26 kwietnia 2016

... wciąż do przodu wciąż



Miniony weekend spędziłam w Szczawnicy, gdzie przebiegłam swój pierwszy, górski bieg na 20 km :) To było niesamowite przeżycie !

Miałam ogromne obawy, że mogę nie dać rady. Mając w pamięci mój pierwszy półmaraton, który był dla mnie dużym wyzwaniem, bałam się że w pewnym momencie powiem - "dość już nie biegnę dalej".Na szczęście tak się nie stało.
I  choć w głębi duszy wszystko mówiło mi, że moje ciało jest przygotowane do takiego biegu, to ja i tak okropnie się bałam. Do tego stopnia byłam zdenerwowana na dzień przed biegiem, że dopadł mnie okropny ból przepony, który promieniował na całą klatkę piersiową. 

Dziś już wiem,że nie warto było tak się denerwować :)


Dużo czytałam o takich biegach, obserowałam ludzi, którzy biegają. A siebie przygotowywałam (po swojemu) siłowo i wytrzymałościowo. Nie zawsze udawało mi się zrobić zamierzone treningi, które planowałam w tygodniu.
I będę z wami szczera nie chciało mi się robić rozbiegów... No ale musiałam, ponieważ kupiłam nowe buty typowo trialowe, które trzeba było sprawdzić ,rozbiegać i ułożyć stopę w bucie. W sumie moje bieganie kończyło się na trzech terningach do 10 km w miesiącu.
Ale poza tym w tygodniu robiłam:
  •  1 trening siłowy ( styczeń, marzec, kwiecień)
  •  2 godziny jogi (marzec, kwiecień)
  • 10 godzin zajęć fitness ( deepWORK, Indoor Walking, Sretching,Trampoliny) - z tym, że nie uczestniczyłam w 100% na tych zajęciach , ponieważ prowadziłam je
 Teraz już wiem, że to mi w zupełności wystarczyło żeby bez większego wysiłku zrobić tą trasę w założonym czasie do 3 godzin. Postanowiłam pierwsze 30 minut biegu poświęcić na rozgrzewkę bo spędziłam 4 godziny w aucie i nie miałam czasu na rozgrzewkę przed startem, ponieważ dojechałam dosłownie na 10 minut przed startem. Jak już poczułam po pierwszym podejściu, że jestem rozgrzana ruszyłam w dół i uświadomiłam sobie, że zbieganie nie jest takie złe. Szybko w głowie ułożyłam sobie plan działania na następne 15 km i skrupulatnie realizowałam to. Najważniejszą rzeczą, której się trzymałam to było - nie zatrzymywać się. Tylko w punkcie żywieniowym stanęłam na dwie minuty. 
I wierzcie mi lub nie ale naprawdę nie spieszyłam się nigdzie, bo szkoda było, poza tym z tyłu głowy miałam informację, że nie mogę pozwolić sobie na kontuzję ponieważ w poniedziałek muszę być sprawna na zajęciach. Dlatego też jeszcze dokładniej logistycznie planowałam gdzie postawię stopę :)
Ale kiedy do mety zostało tylko 5 km, a zegarek pokazywał czas 2:20, wiedziałam,że już nie muszę się spieszyć, bo uda mi się osiągnąć metę na czas bez problemu!!! 
Sam bieg był fascynujący. A mała liczba uczestników nadawała niesamowitą atmosferę tym zawodom, nie było tłoku na trasie ale można było poznać dużo ciekawych ludzi. 
Kolana nie bolały, skurcze nie łapały, oddech szybko wracał no normy, a uśmiech nie schodził mi z buzi !!!
Trasy kilku biegów w pewnym momencie się łączyły, więc widziałam jak mnie mijali maratończycy. To był niebywały widok. Doszłam do wiosku, że to nie są ludzie tylko "maszyny do biegania".
Ale wisienką na torcie były widoki i krajobrazy, o które organizator biegu zadbał. 

Widoczność był dobra,a temperatura idealna. Nawet dało się zobaczyć Tatry.
Na 17 kilometrze już poczułam spadek energi i lekki ból mięśni. Nagle znikąd pojawił się też odcisk na pięcie. To był znak, że moje ciało daje mi do zrozumienia - "Kończ już ten cholerny bieg bo ja chcę odpocząć". A zatem zwolniłam i dałam sobie na lekki oddech przed końcówką. Miałam na to czas.
Kiedy wbiegłam na asfalt, który prowadził już do mety szkoda mi było kończyć już bieg bo miałam jeszcze siłę żeby pobiec jeszcze trochę. Uświadomiłam też sobie, że nie chcę już biegać po mieście bo jest to strasznie nudne i obciąża moje kolana. A bieganie koło jężdżących aut nie jest faje. Fajne natomiast jest , kiedy na trasie biegu mijasz pasące się owce i psy pasterskie, które ich pilnują. Fajne jest kiedy widzisz mijających cię turystów uśmiechających się do ciebie i patrzących z podziwem. Fajnie jest kiedy słyszysz szum drzew i śpiew ptaków. To wszystko dają góry!!!
Piękny medal, piękna trasa i umiarkowane zmęczenie - tak mogłam na szybko podsumować mój bieg.
Wieczorem po biegu, kiedy już się wykąpałm poszłam z koleżanką (która zrobiła wszystkie te zdjęcia) do Wąwozu Homole na popołudniowy spacer. Dokładnie nie wiem ile jeszcze km zrobiłyśmy. W granicach 5 km. 
Zatem sam fakt, że po biegu poszłam jeszcze w góry mówi, że nie byłam tak mocno zmęczona.

Dzisiaj, kiedy to piszę czuję ból pośladków i ud w niektórych miejscach. Ale jakoś nie cierpę z tego powodu, bo wiem, że za chwilę to minie. 
Zastanawiam się już nad tym, kiedy będę mogła pojechać do lasu żeby pobiegać.
I czekam z utęsknieniem na czerwiec, bo wtedy mam kolejny półmararton górski.
Postanowiłam też , że chcę wystartować na dystansie 42 km oczywiście w górach.
Jak mi się uda to może jeszcze wtym roku podejmę wyzwanie marartonu górskiego.


Bieganie po górach jest niesamowite, wyjątkowe i jedyne w swoim rodzaju. 
Często mnie pytacie, skąd ja mam tyle tej energii i motywacji do działania?
No właśnie biorę ją z takich wydarzeń w moim życiu, które dają mi radość i satysfakcję. Dlatego robię w życiu TO a nie coś innego. 

Dużo energii dają mi góry - pewnie dlatego kocham góry.

Niech moc dobrej energii będzie z Wami :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz