środa, 20 lipca 2016

...wciąż do przodu, wciąż

Czy też tak macie, że stawiacie sobie cele w życiu? Na różnych płaszczyznach, czy to zawodowej,sportowej, czy rodzinnej. Nie raz ten cel jest poparty mądrym wytłumaczeniem.
A nie raz po prostu robicie to z czystej ambicji. Czy zdarzyło się wam odpuścić w trakcie? Zrezygnować z powodu niepowodzeń podczas realizacji celu? A może odsunęliście swój cel/marzenie na dalszy plan, ponieważ życie trochę inaczej zadecydowało co jest dla was ważniejsze? 
Jeśli tak, z pewnością zrozumiecie to, dlaczego podejmowanie mądrych decyzji jest tak trudne, kiedy serce rwie się do przodu. Wtedy głowa i zdrowy rozsądek muszą trzymać emocje w ryzach, które towarzyszą nam przy realizacji postawionych sobie celów i marzeń. Prawda ?
Jacek Walkiewicz w jednym ze swoich przemówień stwierdził, że marzenia są po nic. Marzenia są po to żeby je spełniać i być szczęśliwym z tego powodu. Zgodzicie się  tym stwierdzeniem? Ja się zgadzam.
Z niektórymi celami w życiu też tak jest, jak z marzeniami. Są po nic, dla satysfakcji, radości i spełnienia. 
Tak jest też w moim przypadku jeśli chodzi o cele prywatne i swoje marzenia głęboko ukryte w sercu. 
Natomiast moje cele zawodowe mają u mnie inny wymiar - są jasno sprecyzowane, po co są i kiedy je zrealizuję.
Dobrze się czuję z takim obrotem sytuacji ( jeśli chodzi o stawianie sobie realnego celu)

Marzenia i pragnienia często pojawiają się znikąd. Coś jednak musiało się zadziać w naszym życiu żeby właśnie ta myśl nawiedziła głowę. U mnie tak było z bieganiem po górach. Wciąż nie mogę uwierzyć, że biegam. Ja ? Nigdy nie lubiłam biegać !!! 
Ale kiedy moja bardzo dobra koleżanka Sylwia zaczęła mi opowiadać o bieganiu i jakie jest fajne, w mojej głowie zapaliła się lampka. I pomyślałam, że może też tak będzie jak z jazdą na rowerze, przecież jeszcze 5 lat temu nie znosiłam roweru, a teraz tylko rower i najlepiej w górach.
No i tak właśnie zaczęłam biegać (3 lata temu w grudniu). Ale ja nie robię czegoś co mi nie sprawia przyjemności bez postawienia sobie celu. Zatem moim celem stało się 10 km w kwietniu następnego roku. I tak się zaczęło... Najpierw ledwo przebiegałam 3 km, potem ładnie mi już szła 5- tka.
I stopniowo biegałam więcej i więcej. Kiedy przebiegłam swoje pierwsze 10 km byłam przeszczęśliwa (1 g 7m.) , a nogi bolały mnie potwornie - pamiętam do dziś ten dzień - to było dwa tygodnie przed zawodami. I kiedy na zawodach pobiegłam dychę poniżej godziny byłam dumna z siebie jak paw. To było mega uczucie i ogromna duma, że udało mi się coś takiego. Nadal jednak nie pałałam miłością do biegania... I za każdym razem mówiłam sobie, że już nie będę biegała, bo to bez sensu. Coś jednak ciągnęło mnie od czasu do czasu żeby założyć buty sportowe i przebiec chociaż 5-6 km, tak na dobry sen (zazwyczaj biegałam wieczorami).
Nie umiem wytłumaczyć w moim przypadku fenomenu biegania. To jest jak "coś", co do końca nie smakuje ale daje daje tak dużo korzyści, że nie chce się przestać. Do tego stopnia, że w zeszłym roku przebiegłam swój pierwszy półmaraton.
O zgrozo - bez żadnego przygotowania. Mój najdłuższy i jedyny rozbieg zrobiłam dwa tygodnie przed  to było 13 km. Wierzyłam, że jakoś sobie poradzę. No i sobie poradziłam, ale ostatnie 4 km "biegłam" już głową, bo nogi nie miały siły. Kiedy przebiegłam przez linię mety, usiadłam na mokrej trawie, zdjęłam buty i powiedziałam sobie "k...a nigdy więcej". Bolała mnie każda część ciała. Nie zdawałam sobie sprawy, że kolana mogą tak mocno boleć. Dostałam dreszczy, a w domu dopadła mnie gorączka. Radość z biegu przyszła dopiero kolejnego dnia kiedy uświadomiłam sobie, że gdybym się przyłożyła do przygotowań, to z palcem w nosie przebiegła bym poniżej dwóch godzin...
No i to miał być już ostatni mój bieg, bo po co ? Bez sensu. Rower jest fajniejszy...
Ale coś mnie ciągnęło do tego biegania... I tak sobie pomyślałam, że skoro tak bardzo kocham góry, to zacznę biegać po górach. I wiecie co, to był strzał w 10 !!!
Właśnie w tym roku zaczęłam swoją przygodę z górskim bieganiem. Mówiąc kolokwialnie - jara mnie to ogromnie. W kwietniu przebiegłam swoje pierwsze 20 km po górach w Szczawnicy - było cudownie i właśnie wtedy narodził się kolejny cel sportowy w mojej głowie. Chcę przebiec maraton górski. Długo szukałam odpowiednich biegów i myślałam jak to mądrze zrobić, bo bieganie po górach, to nie przebieżka w parku. Znalazłam bieg w Beskidach we wrześniu. Piękny miesiąc, piękne miejsce - to zaczynamy działać.
Byłam tak pewna tego, że chcę to zrobić, że moja determinacja trochę mnie przerażała. 
Ale kiedy w czerwcu przebiegłam półmaraton w Rymanowie Zdroju, który dał mi w kość. Uświadomiłam sobie, że bardzo dużo czynników wpływa na moje bieganie. Za dużo. To był ciężki bieg. Pogoda zupełnie nie była moja, za wilgotno, za duszno, miesiączkowałam i byłam kierowcą(sama przyjechałam). Już na pierwszym podbiegu wiedziałam, że będę walczyła o to, żeby przebiec w limicie czasu. Nie zrobiłam odpowiedniej regeneracji przed biegiem i mięśnie były okropnie zmęczone (trudno jest to zrobić, kiedy się jest instruktorem fitness)
Ale udało się... Dobiegłam... Ostatnia... To była dla mnie lekcja pokory.
Po tygodniu wróciłam do treningów ale z zupełnie innym nastawieniem.
...Niestety życie samo dyktuje warunki. I czy chcesz, czy nie, musisz dostosować się do jego zasad. Tak też było u minie. Wypadek/kolizja samochodowa (nie z mojej winy) wykluczyła mnie na 3 tygodnie z treningów. Pierwszy tydzień dochodziłam do siebie. Potem odezwały się moje kontuzje, nad którymi od lutego pracował mój fizjoterapeuta żeby mnie postawić na nogi.
I znowu jestem w punkcie wyjścia - pomyślałam. Za dwa miesiące maraton, a ja nie mogę robić podbiegów, bo boli noga, nie mogę roić treningu bo boli noga. Zmuszona byłam odpuścić półmaraton w Szczyrku, bo po pierwsze nie miałam czym tam jechać i z kim, a po drugie to uświadomiłam sobie, że zdrowie jest najważniejsze.
Ale najcięższą decyzją było odłożenie maratonu na drugi rok. Pisząc maila do organizatorów, że muszę zrezygnować, płakałam jak dziecko. Oczywiście nie była bym sobą gdybym totalnie odpuściła - to nie w moim stylu. We wrześniu pobiegnę kolejny półmaraton w Korbielowie. 
Przez odnowioną kontuzję jestem zmuszona przełożyć maraton w czasie i chcę pobiec go w kwietniu 2017 w Szczawnicy. Dla niektórych z was to przecież nic wielkiego. Ale dla mnie to coś naprawdę ważnego w życiu, ponieważ robię to dla siebie. Przez 5 lat nic nie robiłam dla siebie. Dlatego też jest to dla mnie tak ważny cel.
Ale podobno nic się nie dzieje bez przyczyny. Dlatego staram się czytać znaki, które dostaję od życia. I uczę się jeszcze większej pokory, bo narwaniec ze mnie. 

Dlatego też wolnym krokiem zmierzam do mojego celu. 

Jestem bardzo zdeterminowana i szczęśliwa, że udaje mi realizować to co chcę. 
Ponieważ robię to tylko dla siebie...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz